Jak być “w głębi kontinuum” w społeczeństwie postindustrialnym? Czy to w ogóle możliwe i pożądane?
Autorka – w niektórych kręgach kultowej – książki “W głębi kontinuum” Jean Liedloff, roztacza sielankowy obraz życia południowoamerykańskiego plemienia Yequana. Dzieci od narodzin towarzyszą rodzicom w codziennych pracach – od maleńkości noszone przy piersi matki, w niczym nieograniczonej bliskości. Od narodzin przypatrują się matkom ucierającym maniok, dzięki czemu w wieku dwóch lat mogą do nich dołączyć i robić to samo. Raczkujące maluchy ćwiczą motorykę dużą wspinając się na kłody. Co robią kilkumiesięczne dzieci w Warszawie? Te, które mieszkają w bloku z windą nie widziały na oczy schodów. Od narodzin przypatrują się rodzicom pracującym przy komputerze i prowadzącym rozmowy telefoniczne. Uczestniczenie w życiu społecznym to wypady do kawiarenek – dla rodziców z dziećmi, oczywiście, żeby nie przeszkadzać nikomu stołującemu się w “dorosłej” restauracji. “Towarzyszenie” wygląda zupełnie inaczej niż w czasach przedindustrialnych, towarzyszenie rodzicom w pracy przy komputerze nie rozwinie w dostatecznym stopniu dużej i małej motoryki ani umiejętności społecznych.
W oryginale książka ma podtytuł “In search of happiness lost” – w poszukiwaniu utraconego szczęścia. Mamy więc “raj utracony” – czy to Miltonowski “Paradise Lost” z klasycznego poematu?* <John Milton był gorliwym purytaninem i w swój poemat wplótł wiele krytykujących katolicyzm aluzji – wikipedia: np. nazywając naradę upadłych aniołów Synodem, a dla określenia mostu łączącego Ziemię i Piekło używając wziętego z łaciny wyrażenia Pontifice (Pontifex to jeden z tytułów papieży – wikipedia)>
Jean Liedloff wpisuje się w rousseauański mit “dobrego dzikusa” i naturalizmu pedagogicznego: kiedyś było lepiej, ale przyszła zła cywilizacja i nas popsuła. Czy rzeczywiście?